Popłynął za nią na zachód.

Go down

Popłynął za nią na zachód. Empty Popłynął za nią na zachód.

Pisanie by Snorri Wto Mar 26, 2013 2:32 pm

Nie mam niestety pojęcia czy jest to wersja finalna, bo mam ich sporo, więc mogą się trafić jakieś błędy i bardzo się ucieszę, jeśli ktoś je wskaże. Na końcu pod spojlerem ukrywa się wyjaśnienie o kim i o czym to jest, ale czekam na własne refleksje. Opowiadanie nastawione na język i opis, nie na fabułę, więc niektórym może się wydać nudnawe.

Stąpała ostrożnie bosymi stopami po czarnej, wilgotnej ziemi. Jednocześnie zdawała się w ogóle nie dotykać nimi podłoża, a jedynie delikatnie sunąć tuż nad glebą. Biel jej nieskazitelnie czystej skóry niemal świeciła na tle nocy. Sunęła wolno, z gracją podobną tylko obłokom dymu niesionym nad polami przez zachodni wiatr tuż przed świtem. I tym właśnie na początku wydawała się być. Potem chłopiec podniósł głowę, trąc wilgotne, zmęczone powieki wciąż lekko podrygującymi piąstkami. Wtedy dopiero z dymu stała się czymś bardziej materialnym. Przypominała truchło młodej, delikatnej dziewczyny, którą porwało dzikie morze i oddało po tygodniu albo dwóch, już bez życia. Z początku biała jak światło gwiazd skóra okazała się mieć barwę sinoniebieską, jak człowiek, który zimą całą noc lub nawet kilka spędził w lesie, gdyż zagubił się podczas polowania. Dostrzegał chyba nawet fioletowe plamy siniaków, powstałych przy obijaniu się o kamieniste dno. Jej sukienka, która jeszcze kilka chwil temu wydawała się być nierozłączną częścią niej, teraz wyraźnie rysowała mu się przed oczami jako oddzielna materia. Powiewała na wietrze jak najdroższy jedwab, przechodząc przy brzegach w coś tak delikatnego jak mgła. Jadnak, w przeciwieństwie do skóry dziewczyny, cała była brudna. Przypominała materiał, który zbyt długo leżał w wodzie, zżółkł całkowicie i zaczynał nawet gnić. Między nici powplatane było mnóstwo drobnych patyczków. Na niektórych zieleniły się drobne zalążki liści, którym niedane było nigdy w pełni wykiełkować, zupełnie jak tej młodej pannie. Wyglądała bowiem na może dziesięć lat. Nie mogła być starsza od niego. Miała długie, jasne włosy, które zdawały się być całkiem mokrymi. Jej spojrzenie było puste, w pewien sposób nieosiągalne. Źrenice przypominały lekko zamgloną ciemność panującą wewnątrz muszli, z której woda wypłukała martwego ślimaka. Tęczówki miały jej barwę, może odrobinę bardziej niebieską. Pod nimi, na policzkach i prostym, małym nosie widniały piegi, drobne, lecz liczne.
Zbliżała się wolno, a on patrzył na nią przełykając ślinę co kilka sekund. Oczy otwierał szeroko, próbując ogarnąć nimi cały jej obraz. Chłodny, wilgotny, niepokojący, może nawet przerażający, lecz w dziwny sposób piękny. Świeciła w ciemności, jednocześnie nie oddając światła, nie rzucając blasku na nic, jakby była kawałkiem mokrego lnianego sukna, leżącym na osmolonej desce. Kawałkiem pięknego sukna, takiego, jakie nosili Rzymianie w jego wyobrażeniach. Drżał delikatnie, wciąż targany smutkiem, strachem i bólem, jednak w jego myślach zapanowała cisza. Czas z wartkiej rzeki zmienił się w gęstą, niemal zakrzepłą krew, wypływającą z rany człowieka pokąsanego przez węże. Tylko ona sunęła płynnie w tym bagnie sekund. Nie było w jej ruchach przesadnej ociężałości, którą dostrzegał nawet w unoszeniu się i opadaniu własnej klatki piersiowej. Zdawało mu się, że traci dech, w jego sercu zaczęła kiełkować panika, jednak nie mógł na nią nijak zareagować.
Dziewczyna przeszła na wyciągnięcie ręki od niego. Gdyby tylko uniósł swoją dłoń mógłby chwycić kawałek mglistej szaty. Zrobił tak w wyobraźni, i w wyobraźni jego palce nawet go nie dotknęły, gdyż mgła uciekła przed nimi sprytnie. Poczuł realny chłód na opuszkach palców, który pomknął żyłami wzdłuż dłoni i w końcu zawirował w sercu. Słyszał w głowie szum fal, a może mylił go z liśćmi drzew, falującymi na zachodnim wietrze. Był intensywny, prawdziwy i wyobrażony za razem, odległy i bliski, nie malał ani nie narastał. Chłopiec przegapił moment, w którym zaczął go słyszeć, prawdopodobnie nawet teraz nadmiernie go nie zauważał.
Obeszła go, przysunęła się do jego matki. Ta zaś leżała nad wyraz spokojnie, bez ruchu, nawet najmniejszego. Lico jej było blade jak zawsze, może tylko trochę bardziej. Jasne włosy spoczywały głównie na jej ramionach, w nieładzie, wciąż błyszczały, wciąż wyglądały pięknie. Zwykle uśmiechnięte, nawet w tych najgorszych chwilach oczy skryły się pod cienkimi powiekami. Jej długie, gęste rzęsy splatały się między sobą, tuląc niczym przyjaciele, którzy dawno się nie widzieli. Na twarzy zastygł delikatny uśmiech, pełen ulgi, albo czegoś jej podobnego. Drobna, delikatna dłoń wciąż tkwiła w jeszcze drobniejszych i delikatniejszych dłoniach młodego chłopca. Wciąż była ciepła, wciąż zdawała się mieć w sobie życie, które przecież uciekło już tyle długich, smutnych chwil temu.
Pochyliła się nad nią nieznacznie, prawie niezauważalnie. Chłopiec obserwował ją. Nie miał pojęcia, co się dzieje i nie był pewien, czy powinien chcieć się dowiedzieć. Widział, jak płynnie porusza rękami nad ciałem jego matki. Przy każdym ruchu zostawiając znikającą po chwili smużkę światła. Nie trwało to długo. Odwróciła się do niego trzymając w dłoniach coś, co pobłyskiwało identycznie jak ona. Patrzyła się na to, lekko opuszczając głowę. Gdy ją podniosła puste oczy barwy muszli spotkały się z jego i wejrzały głęboko, po czym niemal nagle rozpłynęły się w czerni.
Zemdlał.

***

Otworzył oczy jeszcze na chwilę, chcąc złapać nimi obraz świata. Nie dostrzegł jednak ani słońca, ani korony drzewa, które chroniło go przed jego promieniami, ani skrawków błękitnego nieba, które winny przebijać się między liśćmi. Widział tylko ją, taką samą jak w tym śnie. Śnie, bo dawno zdarzenie to wyparł ze świadomości. Jaśniała teraz bardziej niż słońce na bezchmurnym niebie. Nie był w stanie określić, jakiż to kolor ją otacza, więc umownie nazwał go czernią, aby nadać mu tego samego charakteru, jaki miał tamten sen. Sunęła wolno, a jego serce, bijące do tej pory jak u królika uciekającego przed jastrzębiem zwalniało z każdym jej krokiem. Jej twarz wciąż była obojętna, choć powoli nabierał wrażenia, że jest smutniejsza niż wtedy, albo chciał, aby taką była. Puste oczy patrzyły pod jej nogi, uważając chyba, by nie potknęła się o nicość. Wciąż jednak była daleko.
Zwalniające z całym światem serce ukuło go na chwilę. Zdało mu się, że stało się cięższe i że usta wygięły się w uśmiechu pełnym ulgi i dziwnego szczęścia. Zaspokojonej tęsknoty. Patrzył na nią bez strachu, jaki gościł w nim przy pierwszym spotkaniu. Bez niepokoju i niepewności. Ręce układały się wzdłuż jego ciała, opadając luźno na ziemię. Wiedział, że ten moment nadejdzie, spodziewał się jej. Od dawna, od tamtej chwili. Przez cały ten czas nie wiedział, czym napawa go myśl o nim. W pewien sposób obawiał się go, tego, co stanie się w trakcie i tego co będzie po. Z drugiej strony z tego powodu rozrywała go ciekawość i pragnienie jej zaspokojenia.
Jeszcze przez sekundę miał wrażenie, że słyszy potworny hałas, mnóstwo głośniach odgłosów zlewających się w jedną, brudną, gęstą całość, rozrywającą jego umysł, przez którą przebijał się jedynie głos wołający jego imię. Pełen próśb i rozpaczy, drżący od łez. Ale on już nie chciał słuchać. Zamknął oczy.
Nie widział, jak pochyliła się nad nim, ale można powiedzieć, że poczuł jej chłodną aurę bliżej. Przytknęła delikatnie własne usta do jego warg, jakby kładła na nich dwa zimne i wilgotne płatki. Ostatni oddech odbił się od jej twarzy i pobłyskując srebrem popłynął za nią na zachód...


Spoiler:
Snorri
Snorri

Female Liczba postów : 81
Birthday : 19/08/1995
Join date : 22/01/2013
Age : 29
Skąd : Północ

http://mirouchi.deviantart.com/

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach