$$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4]

3 posters

Go down

$$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4] Empty $$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4]

Pisanie by Leniu Pią Mar 07, 2014 4:00 pm

*Informacja przed zapisem*

Nie jestem mega wymagającym MG ale nie oznacza to że będzie lekko. Lubię kiedy gracz wykazuje się inwencją twórczą a nie gdy tylko ja muszę ciągnąć fabułę. Nie ma u mnie proszenia o odpis bo coś tam chcecie. Mam czas to odpisuję. Nikogo nie skreślam na początku. Jeśli historia mi się średnio podoba to przyjmuję na okres próbny by zobaczyć jak gracz myśli i czy są szanse na rozwój. No to chyba tyle....Zapraszam...

Formularz do wypełnienia:
Imię:
Nazwisko:
Wiek:
Charakter:
Wygląd (opis+obrazek):
Historia:
Starter:
Profesja:
Partner:
Cel:
Prośby:
Oczekiwania:
Leniu
Leniu

Male Liczba postów : 768
Birthday : 21/02/1996
Join date : 22/01/2013
Age : 28
Skąd : woj. łódzkie :D

Powrót do góry Go down

$$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4] Empty Re: $$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4]

Pisanie by Ricardo1 Pią Mar 07, 2014 7:09 pm

Imię: Ricardo "Rico"
Nazwisko: Tossi
Wiek: 18 lat
Charakter: Widząc Ricardo pierwszy raz, można by sobie pomyśleć, że to wiecznie uśmiechnięty, z optymizmem patrzący w przyszłość młodzieniec. Zasadniczo rzecz biorąc, to tak właśnie jest. Przynajmniej przez większość czasu. Mimo ciężkiego dzieciństwa, które dało mu mocno w kość, Rico podchodzi do wielu spraw z sporą ilością luzu. Nie można mu jednak zarzucić roztrzepania, czy też niedbałości o różnego rodzaju szczegóły. Paskudny fach złodzieja, wyuczył w nim przynajmniej dbałość o drobnostki, zarówno w planowaniu, jak i w działaniu. Metodyczny, skrupulatny obserwator.W stosunkach międzyludzkich zachowuje się jak najbardziej normalnie, chodź nie lubi się zbytnio rzucać w oczy, ani zwracać swoją osobą szczególnej uwagi. Chodź preferuje drobną samotność, szczególnie w porach nocnych, to nie jest pustelnikiem. Szczególnie, jeśli chodzi o kontakty damsko-męskie.Odnośnie zachowania do pokemonów, to nigdy nie myślał o tym, by być jakimś konkretnym trenerem. Z drugiej strony nie marzy mu się nadmierna pobłażliwość, czy też drastyczność w stosunku do tych stworków. Nie mając zbyt dużego doświadczenia w bliższych kontaktach z nimi, trudno jest wskazać jakieś konkrety w jego postępowaniu.
Ogólnie Ricardo to nieustępliwy młodzieniec, który z zapałem robi to co lubi. Wyuczone w dzieciństwie wytrwałość i hart ducha, a także optymizm, pozwalają mu utrzymywać wysoko podniesioną głowę, nawet gdy wszystko się wali. Chodź także i jemu zdarzają się chwile załamania, które zazwyczaj rozwiązują godziny rozmyślań pod rozgwieżdżonym, nocnym niebem.
Wygląd: $$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4] Photo-2375121
Młody, niewysoki, szczupły chłopak, o przeciętnej urodzie, hebanowych włosach i amarantowych oczach. Tak ogólnie, to niczym niewyróżniający się z tłumu młodzieniec. To właśnie jest główną zaletą Ricardo. Mierząc raptem 174cm i mając co najwyżej 85cm w klatce piersiowej, zawsze jest postrzegany jako słabeusz i mało kto zwraca na niego uwagę. No bo jak może komuś zaszkodzić ktoś, kto ma ręce jak zapałki, a sam wygląda jak uschły patyk. Nikt nie podejrzewa, że pod tą marna powłoką, kryje się spora siła, zręczność, zwinność i kondycja, które zostały wytrenowane przez lata ciężkiej pracy i ucieczek przed policją, a także właścicielami cennych przedmiotów, które zazwyczaj znajdowały się w plecaku chłopaka, gdy ten szybkim ruchem przeskakiwał przez ogrodzenia. Może i Rico nie jest jakimś prawdziwym siłaczem, ale na pewno starcza mu energii, by nosić swój ulubiony, nowiuśki plecak sportowy. Oczywiście nie tylko plecak kryje jego wątle ciało. Zazwyczaj nosi lekkie i nie krępujące ruchów ubrania, gustując w przeróżnych barwach. Długie spodnie bojówki, zapewniające mu wystarczającą ochronę przed zimnem, jak i swobodę biegu, podkoszulek, lekka bluza z kapturem, a wszystko zwieńczone jakimś płaszczem, bądź rzadziej kamizelką. Resztę ubioru stanowią czarne, sportowe buty.
Historia: Początek wspaniałej historii życia Ricardo rozpoczął się dość dawno, bo aż osiemnaście lat temu. Co bardziej wścibscy i wierzący w przeznaczenie ludzie, mogli by uznać, że było to nawet dwa lata wcześniej, gdy to pierwszy raz na małej, leśnej łączce spotkała się dwójka dwudziestoośmioletnich trenerów. Mimo, iż wtedy stali na przeciwko siebie, ona: wysoka, bogato obdarzona przez naturę, zadziorna brunetka, której błękitne oczy pałały chęcią zwycięstwa i pewności siebie Katherina, oraz on: równie wysoki, dobrze zbudowany blondyn, pełen spokoju i dżentelmeńskiego ułożenia James. Właśnie te dwie odmienne osobowości, tocząc zażarty pojedynek, zapałały do siebie przepotężnym uczuciem jakim jest miłość. W takich o to okolicznościach doszło do utworzenia się nowej pary zakochanych ludzi, którzy porzuciwszy trenerskie życie, osiedlili się w regionie Kanto, w ogromnym Celadon City. Mimo, iż pracowali jako zwykli kasjerzy w Celadon Department Store, to ich pensje wystarczyły, aby żyli godnie, a także by mogli przygotować się na narodziny ich pierworodnego. W końcu nadszedł ten dzień, który odmienił życie wielu, ludzi...

W ciepłe, chodź lekko pochmurne popołudnie, na świat przyszedł malutki, różowiutki, łysy jak zapałka noworodek, którego rodzice zgodnie ochrzcili Ricardo. Chodź chłopiec urodził się jako wcześniak, przez pierwsze trzy miesiące rozwijał się wyjątkowo dobrze. Szybko nabrał na masie, korzystając z dobrodziejstwa w postaci mleka matki. Niestety przyjemności skończyły się wraz z urlopem macierzyńskim. Kate musiała wrócić do pracy, której i tak omal nie straciła. Ciężko pracujący ojciec również nie mógł pozwolić sobie na wolne, tak więc obowiązek opieki na dzieckiem, spadł na zadowolonych z tego faktu rodziców James'a.

Rico, w przeciwieństwie do innych dzieci wychowywanych przez dziadków, nie był rozpieszczany i obdarowywany masą prezentów. Zarówno Klara, jak i Eustachy Smile byli ludźmi starej daty, którzy dobrze znali życie i wiedzieli, że nic samo nie przychodzi. Właśnie na taki surowy świat, chcieli przygotować swego wnuczka. O dziwo, młodziutkiemu Ricardo to nie przeszkadzało. Dziesięciolatek zdawał się rozumieć, że wszystko kiedyś będzie musiał sam zdobyć, własną siłą, inteligencją i humorem, którego mu nie brakowało. Może takie podejście do życia, było spowodowane dorastaniem wśród ciężko pracujących rodziców, a może z wrodzonego charakteru. W końcu każdy jest już w jakiś sposób ukształtowany gdy się rodzi, a to kim się stajemy, to zbiór wszystkich cech nabytych i wrodzonych.

Miesiące mijały, a naszemu protagoniście stuknęło czternaście lat. Był to wspaniały czas, gdy większość nastolatków kończyła szkołę. Cóż, nie każdemu udawało się zdać ostatnią klasę i tym samym otrzymać możliwość rozpoczęcia swej trenerskiej podróży. Rzecz jasna Rico to nie ominęło. Ukończywszy ósmą klasę z czwórkami i kilkoma piątkami na świadectwie, mógł w końcu opuścić rodzinny dom. Nie, nie to że było mu w nim źle. Wręcz przeciwnie. Chłopak, który z małego, pomarszczonego zwoju skóry, wyrósł na rosłego i całkiem przystojnego nastolatka, pragnął jedynie odciążyć swych ukochanych rodziców. Gdyby wyruszył w drogę, Katherine i James nie musieli by już tak ciężko pracować, aby utrzymywać swego syna, a dodatkowo on sam, mógłby przysyłać im pieniądze. W końcu jak powszechnie wiadomo, liderzy sal wypłacają okrągłe sumki za ich pokonanie. Może nie są to kokosy, ale takie kwoty wystarczyły by na spokojną emeryturę. Niestety dobrych ludzi, dbających bardziej o szczęście innych iż o swoje, zawsze spotyka coś złego. Tak też było i w tym przypadku.

Niecały tydzień, przed tak ważnym dniem w życiu każdego początkującego trenera, jakim jest czas wyboru pierwszego pokemona, w mieszkaniu Ricardo rozległ się dźwięk telefonu, który odebrała Kate. Dosłownie po kilku sekundach, krzyk i płacz dobiegające z przedpokoju, wypełniły wszystkie pomieszczenia. Telefonicznie podana wiadomość była straszna. Ukochany ojciec Rico miał ciężki wypadek w pracy, doznając poważnych obrażeń. Nie zwlekając ani chwili, matka z dzieckiem udali się do szpitala, w którym to operowany był James. Ciężkie to były chwile dla tej rodziny. Po kilkugodzinnej operacji, nadszedł lekarz z wyrokiem.
-Pani mąż... żyje. Niestety nie udało nam się usunąć połamanych kości jednej z nóg. Nie mogąc ryzykować, musieliśmy... amputować uszkodzoną kończynę.
Ciężkie były to chwile dla całej familii Tossi. Ricardo nawet nie myślał o tym, żeby odebrać należnego mu pokemona. Nie było to obowiązkiem, więc nikt się do niego nie zgłosił, tym samym zamykając mu możliwość pozostania trenerem pokemon, jednocześnie otwierając drzwi do całkiem innego świata. Świata strachu i zbrodni.

Pogodziwszy się z całkowitą utratą szansy na pozyskanie własnego pokemona i ruszeniem w świat, Rico zabrał się za ciężka pracę, aby wspomóc trzyosobową rodzinne. Pensja Kate była zbyt mała, a renta którą otrzymywał James, wystarczyła raptem na leki. Mając czternaście lat trudno było mu znaleźć coś opłacalnego, tym bardziej, że nikt nie chciał zatrudnić nieletniego. Roznoszenie gazet i ulotek, prace ogrodnicze, czy późniejsza praca jako goniec w tak dużym mieście, przynosiły stanowczo za mało dochodu. Ricardo męczył się tak cały rok, dopóki na jego drodze nie stanęła nowa sposobność na zarobek. Była nią kradzież. Czynność, którą kiedyś młodzian uważał za coś niewybaczalnego. W końcu jak można obrobić kogoś, komu podobnie jak nam, ciężko się żyje. Niestety, ale tylko tacy ludzie byli podatni na utratę swych dóbr. Bogatsi mieszkańcy Celadonu mieli ochronę, ogrodzenia z monitoringiem i co najgorsze, wpływy, aby takiego złodzieja dorwać. Piętnastolatek nie widział jednak innego wyjścia, więc gdy nadarzyła się okazja, skorzystał z niej. Wszystko to zaczęło się od pięćdziesięciu dolarów...

Nocne spacery po przygranicznych terenach miasta, były jedną z ulubionych czynności chłopaka. Uwielbiał tą mroczną porę, ze względu na spokój i ciszę, która wtedy panowała. To właśnie wtedy mógł pozwolić sobie na rozmyślania o swym marnym życiu i o tym, jak tu może jeszcze pomóc rodzinie. Marzył także o utraconej kiedyś szansie zostania trenerem pokemon. Podróżowanie po nieznanym mu regionie, poznawanie nowych ludzi i toczenie pojedynków pokemon. Było to jego najskrytsze marzenie.
Wychodząc prawie w dzikie tereny, wędrował na okoliczne wzgórza, aby tam znajdując sobie przytulną miejscówkę, patrzeć na oświetlone miasto. Podczas jednej z takich wypraw, przysiadł na niewielkim pagórku, łączącym się z lasem. Pogrążywszy się w swych myślach, położył się, aby móc poobserwować gwiazdy. Ni stąd, ni zowąd, nad jego głową pojawiło się dwóch drabów, którzy szybko postawili go do pionu. Mężczyźni wyglądali tak jak przystało na zawodowych złodziei. Czarny strój, kominiarki itd. Wyposażenie w latarki i dwa płócienne worki z brzęczącą zawartością, wpatrywali się w umierającego ze strachu dzieciaka.
-Słuchaj gówniarzu! Siedź cicho, to nic Ci się nie stanie! Jasne!?- warknął jeden z rabusiów, po czym przykucnął, ciągnąc za sobą Rico, aby kontynuować swoją wypowiedź.
-Zaraz przebiegnie tędy stado psów i jeśli chcesz żyć, to lepiej powiedz im, że pobiegliśmy na wschód, do lasu! Inaczej będzie z Tobą źle! Zrozumiałeś!?- ponownie rozległ się niski i złowieszczy głos bandyty, który tym razem dodatkowo potrząsnął zwiotczałym ciałem młokosa.
-Zrozumiałeś?!- krzyknął ponownie.
-Nie strasz go, bo nic z tego nie będzie!- odezwał się drugi, odkładając swój wór na ziemię.
-Trzymaj mały! Tu masz pięćdziesiąt dolarów! Weź je i zrób dobry uczynek, pomagając bliźnim.- dokończył, po czym wcisnął lekko pomięty banknot w dłoń, o dziwo, spokojniejszego już Ricardo, który tylko przytaknął na znak, że zrozumiał.
-Dobra, to załatwione! Bierz teraz dupę w troki, bo w końcu sami damy się złapać!- ponownie odezwał się pierwszy.
Nim tych dwóch bandziorów zdążyło się zebrać i zniknąć w krzakach na zachodzie, amarantowym oczom ukazała się częściowa zawartość złodziejskiego łupu. Masa balli, lekarstw i wszelakiego innego sprzętu, który można dostać w każdym PokeMarcie.
Chwilę po tym jak został sam z całą tą sytuacją i kawałkiem papierku o dużej wartości, do jego uszu dobiegł kolejny głos, tym bardziej kobiecy.
-Stać! Policja! Nie ruszaj się Ty bandyto! Mam jedne...! Ej, nie czekajcie! To jakiś smarkacz!
Policja! No tak, w końcu z jakimi "psami" ścigającymi bandytów, można by porozmawiać?! Jednak nie to zaprzątało głowę piętnastolatka. Ważniejszym była myśl o decyzji, którą tu podjąć. Postąpić wbrew prawu i zmylić pościg czy też może zachować się jak porządny obywatel i pomóc. Jednak co jeśli zabiorą mu pieniądze np. jako dowód rzeczowy. Dla jednych chciwość, dla innych kontynuacja chęci pomocy rodzinie. Każdy mógł odebrać to jak chciał. W każdym bądź razie Rico wydobył z siebie tylko dwa słowa, nim ktokolwiek, zdążył go zapytać o cokolwiek.
-T-tam, na ws-www-wschód.
Tyle wystarczyło, by prowadząca pościg Oficer Jenny, dała innym znak do kontynuowania pogoni.
-Lepiej wracaj do domu mały. Zaraz kogoś Ci przydzielę, by Cię odprowadził.
-Nie, nie. Nie trzeba. Sam trafię. Mieszkam w pobliżu.
-No dobrze, niech Ci będzie. Tylko idź prosto do domu.
Wykrzesawszy z siebie tylko to jedno zdanie, ścisnął w mocno dłoń z banknotem, po czym pędem ruszył w dól zbocza, chcąc jak najszybciej zniknąć z oczu policji.
Chodź samemu nie brał udziału w kradzieży, której cel dobrze znał, tym bardziej, że i teraz musiał przejść obok rozprutego sklepu, to czuł się jak gangster. Dosłownie. Nie było to uczucie karcące, czy takie które siada na sumienie, ale takie podnoszące poziom adrenaliny we krwi, a także samopoczucie. Przez chwilę czuł się jak szef jakiejś organizacji przestępczej, która dokonała światowego przekrętu. Z takim właśnie podejściem dotarł do domu, gdzie mógł się z tym wszystkim na spokojnie przespać i podjąć jedną z najważniejszych decyzji w swym życiu. Nadal pracować za marne grosze i żyć w cieniu wielkiego miasta, czy też może rozpocząć przestępczą działalność.

Czas mijał, a Rico przekroczył wiek siedemnastu lat. Jego doświadczenie branżowe zapunktowało w nowe umiejętności. Rzecz jasna, mowa tu o fachu złodzieja. Chodź wciąż pracował jako goniec dla jednych z firm kurierskich, obsługując całe Celadon City, a czasem także i okoliczne miasteczka, to dodatkowo działał także jako złodziej. Jego celem nie były piękne domostwa, banki czy duże sklepy, ale zwykli ludzie. Był po prostu kieszonkowcem. Dzięki kondycji jaką posiadał, a także małym zdolnością akrobatycznym (parkour), potrafił dostać się niemal w każde miejsce, gdy przychodziło mu uciekać przed rozwścieczonymi ofiarami i policją. Chodź parał się tak haniebnym zajęciem, to jednego nie można mu było wypomnieć. Zawsze okradał tylko tych, dla których utrata portfela czy naszyjnika, to tylko cząstka posiadanego majątku. Tak, był złodziejem, ale nigdy nie ruszył biedniejszego, kaleki, a także podróżującego trenera. No, może bez paru wyjątków. Tak jak to bywa w życiu każdego dobrego złodzieja, w końcu trafia się okazja, aby zakończyć swą karierę. Niestety, Rico aż tak dobrym nie był. Bardzo często zdarzały mu się wpadki, z których ratowała go szybka ucieczka, więc gdy tylko miał możliwość zrezygnowania z tego, od razu to uczynił.

Wszystko zaczęło się od zwykłego, acz pilnego zlecenia w pracy. O dziwo, zleceniodawca poprosił, aby to właśnie Rico dostarczył pakunek, który mając dwadzieścia na dwadzieścia centymetrów, bez problemu zmieścił się do jego plecaka. Jedynym problemem było to, że cel dostawy znajdował się na drugim końcu miasta, a zadaniem młodzika było dostarczenie tego w ciągu godziny.
-Przepraszam szefie, ale to jest niewykonalne. Nie ma takiej możliwości bym zdążył.
-Wybacz Ricardo, ale nie interesuje mnie to. Albo się wyrobisz, albo stracisz pracę.
-No bez jaj! Jak mam to niby zrobić?
-Nie wiem i to nie mój problem. Lepiej się rusz, bo zostało Ci tylko pięćdziesiąt siedem minut.
Czarne myśli naszły chłopaka. Jeśli straci pracę, to będzie musiał chyba na stałe zostać złodziejem, co wcale mu się nie uśmiechało. Nie tracąc ani chwili, zbiegł po schodach, wyprzedzając windę, by już po minucie być na zewnątrz. Kroki swe skierował do bramki, przy której przypiął swój ukochany rower. Widok, który tam zastał, całkowicie go przeraził. W jego wspaniałym rowerze, tym który miał mu zapewnić zwycięstwo w tym trudnym zadaniu, był flak. Felga tylnej opony stała na płaskim, sflaczałym kawałku gumy. Nie mając innego wyboru, Rico ściągnął ramiączka plecaka, a także przypiął środkowy pas, obejmujący go w talii, tak by nic mu nie przeszkadzało w biegu. Sprintem, bo tak można było tylko nazwać styl poruszania się, w który się puścił, gnał przez środek zakorkowanej ulicy, omijając oblężone chodniki. Korzystając ze swych akrobatycznych umiejętności przeskakiwał nad samochodami, które torowały mu drogę. W końcu dotarł do parku, w którym naprawdę mógł się wykazać. Ławki, krzaki, murki czy siatki ogrodzeniowe, a nawet dziecięcy wózek. Wszystko to omijał, wykonując efektowne monkey vault, gate vault, one hand vault czy lazy vault. Mimo niebotycznych przeszkód, nadrabiał swą trasę różnymi skrótami. W końcu, po straszliwym wysiłku dotarł do wschodniego wyjścia z miasta, gdzie czekać miał na niego odbiorca paczki. Ku jego przerażeniu, nikogo tam nie było. Wszystko wyjaśniło spojrzenie na zegarek, którego stoper wskazywał sześćdziesiąt cztery minuty. Widok tych kilku cyferek przeraził Ricardo. Wiedział, że jego szef nie jest gołosłowny i jeśli coś powie, to tak się stanie. Nie dowierzając w całą tą sytuację, przez następną godzinę błąkał się po okolicznych terenach z nadzieją, że odnajdzie osobę, której będzie mógł oddać pakunek. Całkowicie wykończony w końcu się poddał. Załamany nie myślał nawet o tym by wrócić do firmy. Jeszcze będą mieli okazję aby go wyrzucić. Ze szklistymi od łez oczami, ruszył w kierunku domu, aby przekazać swym rodzicom złe wiadomości.

-Że co?! Ale jak to?! To wszystko wasza sprawka?!- ugiętym i zrozpaczonym głosem odezwał się Rico.
-Bardzo Cię przepraszamy synku. Nie wiedzieliśmy, że będzie Cię to kosztować tyle wysiłku. Gdybyśmy zaproponowali Ci to wprost, nigdy byś się nie zgodził- odpowiedziała mu matka, z równie wyczuwalnym wzruszeniem w glosie.
-Widzisz Ricardo. Jest tak...- odezwał się ojciec- W końcu trafiliśmy sporą wygraną w Loterii prowadzonej przez nasze miasto, więc postanowiliśmy umożliwić Ci spełnienie swoich marzeń. Chcielibyśmy, abyś w końcu wyruszył w swoją podróż pokemon.
Świat na chwilę stanął w miejscu. Perfidny podstęp rodziców stracił na znaczeniu. Amarantowe oczy ponownie pokryły się łzami, tylko że tym razem wywołanymi szczęściem. Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ściśnięte gardło nie pozwalało mu wypowiedzieć ani słowa, więc tylko przytulił mocno rodziców, którzy podobnie jak i on, rozpłakali się ze szczęścia. To była piękna chwila, która była początkiem kolejnego, nowego życia dla Ricardo.

Początek swej pokemonowej przygody, młodzieniaszek rozpoczął w mieście Saffron City, gdzie z żegnał się z rodzicami. Uścisnąwszy ostatni raz ukochanych, popędził szybko do ostatniego wagonu Magnetycznego Pociągu, który miał go zawieźć do Pallet Town. To właśnie w tym mieście miał wybrać swojego pierwszego pokemona z pośród tych, które miał mu dostarczyć ktoś z jednej, z tamtejszych hodowli.
Siedząc jak narazie samemu w jednym z przedziałów, kurczliwie trzymał swój nowy, większy, acz wciąż dobrze dopasowany plecak, w którym to znalazł się cały potrzebny mu sprzęt. Plecak był dość drogi i specjalnie przygotowany do tego typu podróży. Wzmocnione ścianki i ramiączka, masa kieszonek no i oczywiście podwieszane miejsce na śpiwór, który również posiadał. W środku tego cudeńka, znajdowały się wszelakiej maści przedmioty potrzebne trenerowi. Nowiuśki PokeDex z powiększoną bazą danych o pokemonach, ich atakach i zdolnościach, pięć pokeballi, potion, antidotum. Leżał tam także portfel z tylko 500$, bo więcej nie chciał przyjąć, a także MP3, scyzoryk, latarka, paczka zapałek, trzy komplety bielizny i koszulka na zmianę, cztery kanapki i butelka wody. Dodatkowo jego nadgarstek zdobił nowy, naręczny C-Gear, służący mu za zegarek, komunikator do wideo rozmów, mapę i notatnik. Tak przygotowany czekał tylko na stację końcową, gdzie miał spotkać się z osobą odpowiedzialną za jego pokemona.
Pociąg w końcu dotarł do celu - Pallet Town. Miasto to było niewiarygodnie duże, więc na początku łatwo stracić w nim orientację. Póki co jednak musiałem odnaleźć człowieka, który dostarczy mi startera. Gdy wyszedłem na peron, z całym swoim bagażem, zobaczyłem masę ludzi, biegających bez ładu i składu, tam i z powrotem.
Jeszcze nigdy nie byłem w tak ogromnym miejscu z takim tłumem ludzi stojących lub biegających wokół mnie. Peron przypominał zwykłą stację, z której odjeżdżałem, lecz ta była w porównaniu do tamtej przynajmniej dziesięć razy większa. Na prowizorycznych ścianach mogłeś zobaczyć różnorodne ogłoszenia począwszy od "Sprzedam mieszkanie", aż po "Mechanik samochodowy poszukiwany". Do pomieszczenia można było wejść poprzez trzy pary obrotowych drzwi, które nie przestawały się kręcić. Po całej przestrzeni tego miejsca postawione były ławki, na których można było oczekiwać przyjazdu własnego pociągu. Jak u licha miałem znaleźć przedstawiciela tej piekielnej hodowli? Wnet, zauważyłem pewną kobietę, która przypatrywała się mi od dłuższej chwili. Miała na sobie czarny T-shirt, czarne spodnie oraz czarny płaszcz, zaś jej długie włosy, które sięgały prawie do ziemi, miały olśniewająco jasny kolor. Ciągle zerkała na zegarek i tablet, po którym co chwila przejeżdżała palcem. Gdy mnie spostrzegła ruszyła w moją stronę, następnie zerknęła do swojego "komputerka", a potem ponownie na mnie.
- Ty jesteś Ricardo Tossi? Czemu twoja podróż trwała tak długo? Jesteś jeszcze dzieckiem! Zresztą nieważne, to na pewno ty, ponieważ zdjęcie się zgadza. No nic, przejdźmy zatem do interesów. Oto trzy pokemony, które dla ciebie wybraliśmy: Heracross typ robaczy i walczący, Skarmory typ stalowy oraz Elekid typ elektryczny. Chłopcze prosiłabym jednak abyś się pośpieszył, jestem strasznie zabiegana i nie mogę stać tutaj cały dzień. Wybieraj mądrze i szybko. - gdy to mówiła, pokazywała mi jednocześnie wygląd pokemonów na swoim tablecie. Niebezpiecznie byłoby w tym miejscu prezentować stworki w prawdziwej postaci, gdzie ktoś mógłby je zdeptać, dlatego też był to jedyny sposób.
Musiałem się zastanowić jakiego pokemona wybiorę, dlatego po krótkim namyśle odpowiedziałem.
-Nie ułatwiła Pani mi tej decyzji, ale zdecydowałem się, że wezmę tego żuka.
Odpowiedziałem wskazując Heracrossa.Chodź spodziewałem się uzyskać trochę więcej informacji, to nie miałem chęci na dalszą rozmowę z kobietą.Teraz liczyło się tylko odebranie startera i wybycie z dworca, aby odetchnąć świeżym powietrzem, a później nareszcie będę mógł rozpocząć prawdziwą podróż.
Starter: Heracross
Profesja: Trener
Partner: brak
Cel:
- Rozwój swoich własnych umiejętności trenerskich, tak aby rodzice mogli być z niego dumni.
- Perfekcyjne wypełnienie każdego postawionego sobie zadania.
- Sięgnięcie po jak najwyższe miejsce w Turnieju Pokemon.
- Pochwycenie i wytrenowanie upatrzonych pokemonów.
Prośby:
Proszę o:
- Niech Ricardo otrzymuje, bądź znajduje na jakiś tablicach różne zadania czy drobne prace, zlecane przez mieszkańców miast.
- Bogactwo świata pokemon. Masa ludzi, pokemonów, dzikich miejsc. Różnorodność natury itd.
- Wprowadzenie co jakiś czas osoby towarzyszącej, której można by pomóc i która mogłaby czegoś nauczyć Rico i jego pokemony.
Oczekiwania: Ciekawa fabuła, jak najwięcej postaci i pokemonów. Mile widziane ciekawe relacje pokemonów, ludzi.

Ricardo1

Liczba postów : 4
Join date : 07/03/2014

Powrót do góry Go down

$$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4] Empty Re: $$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4]

Pisanie by Leniu Pią Mar 07, 2014 8:39 pm

PRZYJĘTY!!! Very Happy
Leniu
Leniu

Male Liczba postów : 768
Birthday : 21/02/1996
Join date : 22/01/2013
Age : 28
Skąd : woj. łódzkie :D

Powrót do góry Go down

$$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4] Empty Re: $$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4]

Pisanie by Syntropia Nie Kwi 06, 2014 12:16 pm

Imię:

    ~Magnolie

Nazwisko:

    ~ Rose

Wiek:

    ~20 lat


Charakter:

    ~Bardzo opanowana osoba, po tym co przeżywała w snach nie da się jej przestraszyć, ani przekonać, że ktoś wie co to jest strach, jednak mimo wszystko uśmiecha się cały czas, do może nie cały. Przy ludziach stara się być naprawdę spokojna i pokazuje się zawsze ze słodkim uśmieszkiem, który wspaniale podkreśla jej śliczną buźkę.~Nie martwi się o przyszłość, skoro nie zna przeszłości to jak może wybudować cokolwiek na fundamentach z nieznanego materiału? Czeka spokojnie, nie chce sama nic wyjaśniać, chyba boi się tego co może ją spotkać.~Ma słabość do pokemonów, uwielbia każdego z osobna nie ważne jak wygląda, ani jakie ma do niej nastawienie, uwielbia ludzi, rozmawia z każdym, jednak odrobinę boi się pijaków i innych takich.


Wygląd (opis+obrazek):
$$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4] Syntro

    ~Ma około 170, nie jest za wysoka ale za to szczupła, do tego jest śliczniutka i słodka, podoba się praktycznie każdemu, jednak nie daje po sobie poznać, że z niektórymi nie ma ochoty mieć do czynienia


Historia:

    Na reszcie zasnęłam, po bardzo długim czasie na reszcie mi się to udało. Koszmary męczą mnie od małego, wystarczy, że na chwilkę zamknę swoje zielone ślepka i od razu widze to… To czego nie powinna widzieć, żadna tak delikatna osoba jak ja. Sama nie wiem któremu z bogów się naraziłam, sama nie wiem w czym przeszkadza im moje istnienie, mam zaledwie dwadzieścia wiosen. Nie powiedziałam czym są moje koszmary? W takim razie opowiem, śni mi się sam Hades, przystojny wysoki i jak zawsze pewny siebie, uśmiecha się do mnie jakby widział we mnie coś, co zna idealnie i z czym nie raz miał do czynienia . Najciekawsze jest moja reakcja, serce bije mi szybciej, mam ochotę podbiec do niego, rzucić mu się na szyje i zawołać:
    Kocham Cię, ojcze!
    Jednak po tych słowach Hades znika z moich oczu, a na jego miejscu pojawia się Persefona, kłania mi się, po czym zaczyna się śmiać, przeraźliwie, krzyczy coś, jednak z jej ust nie wydobywają się żadne słowa, po czym jej głowa rozdzieliła się na trzy, a trzy powstałe łby rzuciły się na mnie, dopiero po przebudzeniu docierało do mnie, że to Cerber, strażnik piekieł.Jednak nie wspomniałam wam, że nie jestem dośc pobożną osobą, jeśli chodzi o moich rodziców, nawet ich nie znam, ale dam sobie rękę odciąć, albo serce wyrwać z klatki piersiowej, że nie jestem córką Hadesa!Koniec o mnie, czas pomówić o tym gdzie teraz jestem i co robię, wpadłam w pułapkę, w wielu z naszych mitów świat należący do Giratiny to pierwsze drzwi do piekieł, następnie jest przewoźnik, spotkanie z Cerberem, a następnie widzenie z samym Hadesem, jednak… Sama nie wiedziałam jak tam trafiłam, po prostu się tam obudziłam, przemierzam ten dziwny wymiar, spotkałam tu mężczyznę z białymi włosami, lekko zasłaniającymi jego oczy, często odgarnia je do tyłu, przeczesując je tylko i wyłącznie dłonią , od samego początku zainteresowało mnie jakim cudem on tu się odstał, czemu ubrany jest w czarny płaszcz, oraz dlaczego do jasnej Ateny ma plecach długi i gruby miecz?!Już od samego początku wiedziałam, że to będzie nie ciekawa osoba, jednak okazało się inaczej, dbał o mnie w tym wymiarze, szukał dla mnie jedzenia, pilnował kiedy spałam, dodatkowo oczekiwał aż skończę się kapać o ile znaleźliśmy jakieś źródło wody. Jednak musze szczerze przyznać, że był dodatkowo nieziemsko przystojny, raz podglądnęłam go podczas kąpieli.. BOGOWIE WYBACZCIE!... Zauważyłam na jego plecach dziwny znak, coś na kształt łba bestii, ogon oraz jego ciało wiło się po jego plecach.Nie wiedziałam za bardzo o co chodzi, jednak byłam pewna, w moim życiu wiele się zmieni.


Starter:

    ~Makuhita


Profesja:

    ~Trenerka


Partner:

    ~Tajemniczy przystojniaczek, spotkany w wymiarze Giratiny, imienia nie znam, aż tak daleko nasze relacje nie zaszły </3


Cel:

    ~Brak, o ile oczywiście mogę


Prośby:

    ~Brak.


Oczekiwania:

    ~Przyjemna rozgrywka
Syntropia
Syntropia

Female Liczba postów : 174
Join date : 01/04/2013

Powrót do góry Go down

$$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4] Empty Re: $$$ Magiczna księga Lenia - zapisy [0/4]

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach